Witajcie! Dość długo do Was nie pisałam, ale wreszcie nadszedł ten czas, kiedy zaczęłam nadrabiać zaległości ;)
Czas pandemii jest trudnym etapem, którego nikt się nie spodziewał. Ja na początku byłam bardzo optymistycznie nastawiona i wierzyłam, że po kilku miesiącach wrócimy do normalności, ale po ponad roku niewiele się w tym temacie zmieniło. Niemal codziennie muszę na nowo akceptować ten stan rzeczy. Nie pamiętam, kiedy siedziałam tak długo w domu. Rodziny nie widziałam od miesięcy, przyjaciół w zasadzie także i dla mnie osobiście jest to stan, który akceptuję z wielkim trudem. Ale wiem, że obecna sytuacja wymaga od nas wielkiej odpowiedzialności. I tego się trzymam.
Nadszedł kryzys
Kilka tygodni temu miałam pierwszy głęboki kryzys związany z tą sytuacją. Dopadło mnie nagle i niespodziewanie. Jedyny kontakt z ludźmi był przez konferencje online. Tak, jak i praca. I nagle, jakbym zderzyła się ze ścianą. Już dłużej tak nie mogę... To był niezbyt miły czas dla Torstena, bo najmniejszy drobiazg potrafił mnie wyprowadzić z równowagi. Pierdoła, zupełnie bez znaczenia. I gdzie się wyżyłam? Oczywiście na nim. Sama nie sądziłam, że mogę się przyczepiać do takich detali. Że np. za głośno oddycha, albo że źle otworzył jakieś opakowanie, albo że za głośno je, albo film beznadziejny ogląda. I ja już miałam ciśnienie 180 i pianę na ustach, tak bardzo się potrafiłam wkurzyć na coś, co w zasadzie, w normalnym życiu nie miałoby znaczenia. A najbardziej skrajnym przejawem tegoż kryzysu był płacz. Dzień w dzień – że ja tak dłużej nie mogę, że chcę wyjść gdzieś, żyć normalnie, podróżować, itp., itd... W pracy dla wszystkich byłam cały czas gotowa do działania, do pomocy, cały czas uśmiechnięta, aktywna, niezawodna...w pracy.
Przełom i olśnienie
Stan ten trwał około 2-3 tygodnie. Aż w końcu (i dzięki Bogu) przypomniałam sobie i to nad wyraz mocno, kim jestem i „co by w tym momencie zrobiła ta prawdziwa Iga”, a nie ta wredna, rozmemłana postać, która się pod nią podszywa. I jakby mnie olśniło. Jakkolwiek by nie było, to tylko ja mogę zdecydować, jakie uczucia mną targają. Nie wiem, jak to się stało , że na kilka tygodni stałam się rozbełtaną mazią, która się nie może zebrać do kupy. Ale stało się. Pewnie i to doświadczenie było dobre. W każdym razie postanowiłam, że mimo pandemii, będę realizować swoje plany. I już podjęłam pierwsze kroki....
Plany
Podróże są moją wielką pasją. Nie potrafię z nich zrezygnować. A w ostatnim roku nie było ku temu wielu możliwości. Ale wiem, że to musi się zmienić, bo podróże dają mi wiele szczęścia i w jakiś sposób pchają mnie ciągle do przodu. Więc zapadła decyzja o Kolumbii. I od tego momentu wszystko wróciło na właściwe tory. DOBRY LOS znów zaczął działać, nagle wszystko układa się pięknie, bo zaufałam Losowi i świadomie skierowałam się ku temu, co Dobre. I co dla mnie dobre. Być może brzmi to dla Was dziwnie. Ale ja wierzę w to głęboko - Twoje myśli kreują Twoją rzeczywistość.
Dziś
Wstałam dzisiaj z uśmiecham na twarzy. Po pierwsze: pościel jest taka miła... o jak przyjemnie. Po drugie: pyszne śniadanie w towarzystwie ukochanego radia (no i kota, oczywiście). Po trzecie: wspaniali ludzie w pracy – dziś tylko 3h w realnym świecie, ale to także daje siłę. Obecnie: za oknem widzę słońce, ciemne chmury i migocące resztki deszczu na drzewach i kwiatkach. I to jest piękne. I to czyni mnie szczęśliwą.
Co Wam chciałam dziś przekazać to to, że jakkolwiek się nie dzieje, to Wasze myśli i nastawienie do rzeczywistości odgrywają największą rolę. Ostatecznie to MY tworzymy nasz świat. To MY mamy wpływ na to, co w naszym życiu się wydarzy. Jedyne, co musimy zrobić, to zaufać i pozostać otwartym na Nowe.
To nie był łatwy wpis dla mnie, ale uważam, że było to ważne. Nadać emocjom kształt w postaci słów.
Jeśli chcielibyście się podzielić spostrzeżeniami, to będę bardzo szczęśliwa.
Trzymajcie się!
Komentarze
Prześlij komentarz