Czas ucieka strasznie szybko. Zorientowałam się, że pisałam do Was w czerwcu, a tu nagle sierpień chyli się ku końcowi... szaleństwo.
W ostatnim czasie szczególnie mocno śledzę sytuację w Afganistanie, ponieważ w moim gronie mam wiele osób, które z tego regionu pochodzą. Codziennie szperam w różnych mediach, jak wygląda sytuacja na granicy białorusko-polskiej i nie napawa mnie to wszystko szczególnym optymizmem. Codziennie łączę się w bólu z wszystkimi, których rodziny pozostały pod władzą mudżahedinów, pozostawione same sobie. To są tematy ciężkiego kalibru. Przerabiam je na co dzień. Ale nie to chciałam Wam dziś opowiedzieć. Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o tym, gdzie odnajduję piękno, szczęście i wzruszenie nawet w czasach, gdy ciężko o spokój. Historie nie są ze sobą powiązane ;)
Imię jego Ramón...
Ramón to piesek koleżanki z pracy.
Mały, śmieszny i w ogóle dzieciak. Ramón przychodzi do pracy i
czuwa nad tym, by wszyscy mieli dobry nastrój. To pies na etacie.
Stoję przy kserokopiarce i czekam, aż mi wszystko się wydrukuje, a
ten gościu czeka już z piłeczką. I skacze i trąca, zaznacza
swoją obecność. A ja nie mogę się oprzeć. No więc się
mocujemy przy tej kserokopiarce – ja kontra mini szczęki ramonowe.
Wgrywam, bo moja dłoń jest dwa razy większa niż pyszczek psa. No
i mu rzucam tą piłkę, tak daleko, jak wzrok sięga, a ten, jak
kucyk w podskokach leci, byle by piłeczkę złapać. Przynosi znów
do mnie. A ja znowu kucając w zupełnie dziwny sposób, szamoczę
się z psem i się bawimy. Wchodzą ludzie i się dziwnie patrzą,
ale no trudno. Ramón idzie ze mną do biura. Zabieramy wszystkie
kopie i wydruki, gadam do niego dziwne rzeczy, on wskakuje mi na
kolana i domaga się głaskania. Czego chcieć więcej..?
Zawiąż mi buty, bo nie mogę.
Wychodzę z domu, widzę nagle ciężarną
kobietę, która ledwo stoi na nogach. Nie może założyć butów,
nie może się schylić, więc jej partner mówi „usiądź, założę
ci te buty”. I ona siada, jest szczęśliwa, a on działa ze
sznurówkami. Przed kilkoma minutami krzyczeli, teraz jest śmiech...i
łzy.
Nagrałem piosenkę dla kolegi.
Siedzi w ławce o 8.00 rano. Przyszedł
pierwszy. Godzinę przed zajęciami. I tak siedzi... Na zajęcia
przyszedł prosto z nocnej zmiany i czeka na kolegów. Jest bardzo
chudy i młody. Wzbudza matczyne uczucia. Totalnie zagubiony i
niepewny. Ciągle mówi przepraszam i dziękuję... I nagle się
okazuje, że z kolegami robią muzykę... że piszą teksty i
utwory... i ćwiczą, jak tylko nadarzy się sposobność. Pyta się,
czy chcę posłuchać. Mówię, że jasne! I słucham... I czuję
gęsią skórkę na ciele – tak piękna jest ta muzyka. On gra na
gitarze i śpiewa. Reszta to klawisze i perkusja. Totalna harmonia,
wszystko płynie tak zgodnie i rytmicznie. Nie rozumiem tekstu, bo
jest w języku kurdyjskim. Ale to w sumie nie jest ważne, bo emocje
i tak rozumiem. Gdy utwór dobiega końca mówię... wow... coś
wspaniałego. Inni siedzą już w klasie i też usłyszeli. Bijemy
brawo i mam łzę w oku. Boże, jakie to piękne...
Pelargonie moją dumą
Uwielbiam kwiaty i rośliny wszelkie.
Rozmawiam z nimi, podlewam, pielęgnuję. Dostaję bzika, gdy w
sklepie widzę piękne doniczki. Mam swoje ulubione rośliny. Przede
wszystkim kaktusy i sukulenty. Próbuję polubić storczyki – te
natomiast nie lubią mnie, bo wychodzi na to, że nie stwarzam im
optymalnych warunków do życia i kapitulują.
Na moim tarasie były już różne
kwiaty. Wiele się poddało. Ale od dwóch lat dumnie i dorodnie
rośnie bananowiec i pelargonie. Bananowiec sobie tam jest i rośnie.
Potrzebuje trochę wody i wypuszcza nowe liście, tak bez szału, ale
jest progres i nie ma strat. Ale pelargonie... u lala... tu się
dzieje. Były już prawie przesuszone, przelane, zero kwiatów,
liście żółte. Już myślałam, że no nic... koniec... zgniły
albo ususzone, no w każdym razie nic z tego nie będzie. Ale
spróbowałam raz jeszcze. Obrywałam listki, gadałam do nich,
mówiłam, jakie to są piękne. Podlewałam, albo i nie, jak padało.
I nagle zaczęły kwitnąć. Najpierw nieśmiało. A potem obłędnie
bogato. Jak Feniks z popiołu. I jak tak siedzę sobie na tarasie i
widzę te wirtualne banany i pelargonie, to wiecie co? Nic mi więcej
nie potrzeba ;)
A co sprawia, że Wy jesteście szczęśliwi?
Komentarze
Prześlij komentarz