Temat obywatelstwa i szeroko pojętych granic zajmuje mnie już od jakiegoś czasu. Do dziś nie pojmuję w sumie, po co granice w ogóle zostały ustanowione. Czy człowiek nie jest obywatelem świata? Przecież wszyscy jesteśmy tacy sami.... niezależnie od tego, czy oficjalnie jestem Europejczykiem, Azjatą czy kimkolwiek.
Wszyscy mamy takie same potrzeby i pragnienia. Wszyscy chcemy żyć w pokoju, bez wojen, wszyscy musimy jeść i pić, by przetrwać. Wszyscy pragniemy „osiągnąć coś w życiu” - cokolwiek by to miało znaczyć... Niezależnie od tego, gdzie urodzi się dziecko, jest ono dla rodziców najważniejsze, staje się centrum życia, jest tak samo ważne. Tak samo przeżywamy wzloty i upadki, tak samo się śmiejemy, tak samo płaczemy.
Każdy człowiek na tym świecie odczuwa podobnie.. miłość, radość, beztroska, ale też strach, stres, smutek... Więc czym się różnimy w kontekście przynależności do danego kraju? To tylko (albo i aż) polityka, w tym ustrój państwa,.. związane z tym możliwości... i biurokracja...
Na co dzień spotykam ludzi z różnych zakątków świata. I wszyscy jesteśmy do siebie bardzo podobni. Mamy w zasadzie te same potrzeby, marzenia. Co nas różni, to doświadczenia, ponieważ każdy dorastał gdzie indziej. Jedni jako dziesięciolatek chodzi do szkoły, jedni uciekali przed bombami, jeszcze inni musieli w tym wieku pracować albo nosić na głowie wodę do wioski, by rodzina miała co pić. Ale nadchodzi dzień, kiedy się spotykamy i te wszystkie różnice znikają.
Jak zapewne wiecie, mieszkam obecnie w Niemczech. Niemcy stały się moim drugim domem. Jest mi tu dobrze, ale oczywiście będąc tu musiałam się nauczyć wielu rzeczy, których żyjąc w Polsce nie miałam możliwości się nauczyć, mimo największych chęci. Proces ten nazywa się ”akulturacja”, czyli, mówiąc w bardzo wielkim skrócie, przejęcie zachowań mieszkańców danego kraju, dostosowanie się do reguł, obyczajów. Ale mimo wszystko nie zapominam i nie zapomnę, skąd pochodzę. Jestem Polką i nią pozostanę. Ale nie postrzegam mojego „statusu” w kontekście oficjalnych granic kraju, lecz w kontekście przyzwyczajeń, tradycji i przede wszystkim rodziny i przyjaciół. Nie jestem „Polką w obcym kraju”. Jestem po prostu człowiekiem, który żyje „na świecie”... Być może to, co piszę to utopia. Pewnie tak właśnie jest. Cieszę się, że granice w obrębie Unii Europejskiej są otwarte, że mogę się poruszać bez problemów, że mogę żyć, gdzie chcę. Poczucie „granicy” nie jest tak naprawdę namacalne. Jedyne granice, to te kulturowe, które albo się przytuli i zaakceptuje, albo nie...
Inaczej wygląda sprawa poza strefą Unii. Nie pojmuję, dlaczego uchodźcy na granicy białorusko-polskiej nie są wpuszczani do Polski... Bo są „obcy”?
Ci ludzie umierają... z zimna, z głodu, nieważne z jakiego powodu. Umierają, bo znaleźli się „na granicy”.... na „oficjalnej granicy UE”... gdzie nie ma już człowieczeństwa. Ci, którzy tam koczują, są takimi samymi ludźmi, jak my. Szukają bezpieczeństwa i w miarę normalnego życia. Politycy zaserwowali im piekło na ziemi i grają ludzkim życiem. Nie jest istotne, jak się tu znaleźli. Istotne jest to, co się z tymi ludźmi stanie dziś, jutro... Jakie znaczenie ma fakt, skąd pochodzą, jeśli ich życie jest zagrożone? Nie muszą zostać w Polsce. Ważne jest to, żeby ich przyjąć, poznać ich historie i pomóc im zbudować nowe życie. Nieważne, czy w Polsce, czy poza nią.... Granice są nieistotne... Granice są w naszych głowach...
Komentarze
Prześlij komentarz