Czasami pokonanie w zasadzie krótkiej
drogi trwa wieczność. Przejście przez most bywa trudne. Ale dopóki
nie znajdziemy się po drugiej stronie, nie wiemy, co na nas tam
czeka. A ten „most” to tak naprawdę zmiana, to rozwój, to
droga, którą chcemy pokonać, ale często zamiast zrobić ten krok,
cofamy się na bezpieczny ląd, bo ... właśnie... pozornie jest on
bezpieczny. Ale tylko pozornie. Bo brak bodźców, brak marzeń,
aspiracji czy choćby planów, nawet tych malutkich powoduje
stagnację nie tylko mentalną ale i emocjonalną. Generalnie do
kitu.
Z pewnością każdy z nas ma przed
oczami taki „most”, który chciałby pokonać... To zupełnie
normalne. To może być cel zawodowy albo marzenie, które nosimy ze
sobą od dziecka. To może być szaleństwo, które nas pociąga lub
po prostu dieta, na którą nie możemy przejść od lat albo chęć
wyrwania się z niekorzystnej sytuacji, która nas oplata jak
bluszcz.
Zrobienie pierwszego kroku, zbadanie
gruntu, jest najtrudniejszym zadaniem. Ale gdy się okaże, że ten
most jest całkiem stabilny, to chętniej będziemy śmigać dalej.
Gdzieś w połowie drogi okaże się, że widoki z niego są tak
wspaniałe, że łezka się w oku zakręci, a gdy obejrzymy się za
siebie, ile drogi za nami, to dalszy bieg lub spacer do mety będzie
już oczywisty.
Bycie po drugiej stronie to już istna
radość.
I pojawia się perspektywa. Teraz –
przedtem. Ale pokonanie tej drogi będzie dla każdego czymś innym.
I każdy będzie to wydarzenie mierzył inną miarą. I to jest
dobre. To jest właściwe. To jest piękne.
A gdy już jesteś tam, gdzie chciałeś
Kiedy już dotuptamy do miejsca, w
którym chcieliśmy być. Kiedy optyka patrzenia na świat się
zmieniła. Kiedy czujemy się mocniejsi, szczęśliwsi i możemy
zabrać głos, sądzę, że warto to właśnie zrobić. I przede
wszystkim warto dalej „budować mosty”. Mosty porozumienia.
Tworzyć relacje między tym, co znam a tym, czego się nauczyłem.
Warto edukować. Mimo że nadal jesteśmy uczniakami. Ale kto nim nie
jest...? W końcu uczymy się przez całe życie ;)
Dla mnie budowanie mostów to przede
wszystkim praca na rzecz tolerancji i porozumienia ponad podziałami
kulturowymi czy religijnymi. To jest mój mały mosteczek, które
próbuję budować każdego dnia. I to daje mi siłę i jest moją
motywacją. Mimo że póki co targam dopiero kamienie, które ten
przyszły most miałyby potencjalnie potrzymać.. Nieudana metafora,
ale nieważne ;) Sądzę, że i tak wiecie, o co chodzi.
Nie warto się bać
Każdy strach tylko nas oddala od
marzeń. Stres odbiera nam głos, przejmuje władzę i nie pozwala
nam dać z siebie tego, co byśmy chcieli. Stres to podstępny
złodziejaszek , który w ważnych dla nas sytuacjach kradnie część
naszego „ja”. I to jest podłe z jego strony. Ale tak to już
jest i musimy sobie z tym poradzić. Świadomość tego jest już
dużym krokiem. Bo to nie jest tak, że "ja jestem do kitu", tylko pod
wpływem stresu nie potrafiłem czegoś zrobić, powiedzieć,
osiągnąć...
Dlaczego cały czas piszę „my”...
Bo to wszystko również dotyczy mnie. Też pokonałam pewien most.
Też buduję następny. Też przeżywam stres związany z nowościami
i ważnymi wydarzeniami w moim życiu. Ale już się tych wyzwań nie
boję. I nawet, jak stres mi robi sieczkę z mózgu i nie daję z
siebie 100%, jakbym chciała, to to po prostu akceptuję i kombinuję,
jakby tu zrobić, żeby następnym razem było lepiej. Nad czym muszę
może jeszcze popracować.
Wszystko jest dla ludzi. Wszystkie
marzenia są dla ludzi. Wszystkie cele są dla ludzi... Więc
dlaczego z tego nie skorzystać???
I z tą myślą zostawiam Was
dzisiaj...
Komentarze
Prześlij komentarz