Czasami są takie dni, w których radość i ekscytacja mieszają się ze smutkiem i przejmującym poczuciem, że to nie tak miało być. W takie dni włączam sobie Sade i płaczemy razem. Tak, dla oczyszczenia ducha.
Wiecie, siedzę właśnie w warunkach niemalże polowych w moim nowym mieszkaniu - już w Hannoverze. Odebrałam dziś klucze, weszłam do mieszkania, jeszcze w zasadzie pustego, i zaczęłam się rozglądać. I jedyne, co z moich ust było w stanie wyjść, to jakże wiele mówiące "o kurczę*" (*wersja oficjalna, po liftingu ;) ). Sprzątałam do ok. 22.00, po czym sił już nie starczyło. Ale przyjechał mój Rycerz, na odsiecz z pomocą. Po przekroczeniu progu, powiedział dokładnie to samo, tylko po niemiecku. Natomiast kwestia szmatek, gąbek i innych płynów czyszczących mimo wszystko pozostaje kobiecą broszką... I tak mi się smutno zrobiło. I tak poczułam się w tym wszystkim sama.
Szukanie dziury w całym
Jest już po 2.00 w nocy a ja nie mogę spać. Skanuję ściany i już w głowie spisuję listę rzeczy do zrobienia/ odmalowania/ naprawy/ montażu. Ale z kuchnią, to choćbym zrobiła szpagat w powietrzu, nic ale to nic nie da się zrobić. No trochę kiszka. Jest ciasno, brudno i nieznośnie brzydko. Ale misje niemożliwe do zrobienia podgryzają moją chorą ambicję zrobienia czegoś z niczego. No może coś tam się uda...
Generalnie ziściły się moje marzenia - super praca, udało mi się znaleźć mieszkanie, co w tym mieście jest prawie niemożliwe do zrobienia, a mi udało się to w 3 tygodnie. No nieważne już jakie mieszkanie - ale dach nad głową jest? Jest!
Wracając z dwoma umowami w ręku, rechotałam jak idiotka - sama do siebie. 100% szczęścia, no lepiej się nie da! I dopiero potem jakoś powietrze zeszło. I sama się na siebie złoszczę. W sumie wykonałam już duży kawał dobrej roboty.
Więc co tak, do diabła, dusi? Co sprawiło, że z "u la la... !" na "faken szmaken"?* (wybaczcie, to rodzinna odzywka na coś, co bardzo się nie udało).
Ostatecznie to ludzie, a nie miejsca nas wołają
Nagle przyszło oświecenie. Pewnie znacie to uczucie, kiedy przywołujecie wspomnienia z jakiegoś miejsca na Ziemi i nagle pojawia się przyjemne ciepło w sercu, czujecie, że wiążą się z tym miejscem wspaniałe wspomnienia, uczucia, które nagle wracają na samą myśl o tym miejscu. I chcecie tam być. Teraz! Już! Proszę! Gdybyście mogli, to byście tam wrócili. Może na chwilę, może na dłużej, a może i na zawsze. Ale czy za tymi cudownymi przeżyciami stoi samo miejsce, jego piękno, dźwięki, zapachy, jego rytm? Być może... Choć sądzę, że często te dobre wspomnienia powiązane są z ludźmi, z którymi przeżywaliśmy tu czy tam coś pięknego. I to poprzez pryzmat tych przeżyć i uczuć postrzegamy dane miasto czy miejsce.
I chyba dopiero dzisiaj do mnie dotarło, najwyraźniej bardzo dobitnie, że mogłam się dziś znaleźć w każdym innym zakątku Niemiec, a w zasadzie i może świata, bo dlaczego nie?, a wybrałam to miasto już ponad 2 lata temu, nie dlatego, że to miasto mnie wołało. Ale dlatego, że poprowadziły mnie tu uczucia do człowieka, który, jak się okazuje, jest moim.. "Tym kimś". I to już od dłuższego czasu.
Tylko zadaję sobie teraz pytanie, dlaczego on nie zechciał zostać dziś ze mną na moim małym placu boju... Dlaczego tak, jak kometa... I chyba dlatego ten przyjazd nie jest tak radosny. Opadł kurz radosnego powitania i został kieliszek czerwonego wina na dobranoc.
Takie to przemyślenia emigrantki, najwyraźniej kochającej. I mówię to pierwszy raz od bardzo długiego czasu.
Dopiero co przed niespełna miesiącem się przeprowadziłem... plus taki, że na zupełnie nowe mieszkanie, ale ilość kartonów i totalny haos przez kilka dni także mi towarzyszył. Na dodatek praktyczenie w tym samym czasie zmieniłem pracę, więc głowa zaczęła trochę szaleć od ilości zmian wprowadzonych do nowych realiów. Początki zmian zawsze są ciężkie, ale jeśli widać światełko w tunelu... Na emigracji nauczyłem się cieszyć małymi rzeczami i Tobie także polecam taki obrót sprawy ;)
OdpowiedzUsuńCześć Marcin :) Dziękuję za te słowa - pamiętam, jak wspominałeś o przeprowadzce ., ale nie pamiętam, dokąd Cię pognało... Przypomnisz? Jeśli chodzi o samą przeprowadzkę, mieszkanie, nową pracę, to jest tak, jak mówisz - totalny chaos, ale cieszy mnie to naprawdę. I masz rację, podstawa to radość z małych rzeczy, też to praktykuję ;) Ten tekst ma jednak smutny wydźwięk nie z powodu trudności, które gdzieś tam wyrastają, To bardziej serducho płacze, że uczucia płatają niekiedy niemiłe figle.
OdpowiedzUsuń