Wiecie, od kilku dni męczy mnie myśl, że z powodu kryzysu, który właśnie przeżywamy, będę musiała zrezygnować z domu, który udało mi się znaleźć i wynająć.
W ostatnim czasie żyłam z motylami w brzuchu, przeprowadzka do pięknego domu za miastem... wow, lepiej się nie da, wszystko tak, jak sobie wymarzyłam , po prostu ekstaza!
I nagle przyfrunął wirus. I nagle w pracy zwolnienia. I nagle mamy 60% pensji. I nagle nie wiem, czy mnie stać na ten dom. Bo jeśli to potrwa dwa, trzy miesiące, to ok... Ale jak dłużej..?
A jak mnie też zwolnią..? A w ogóle, jak się przeprowadzę, skoro nic nie działa? Kto mi te wszystkie meble przewiezie? Wokół same pytania i nikt nie jest w stanie na nie odpowiedzieć jednoznacznie. A tego wszyscy potrzebują.
W Polsce jeszcze super
W Polsce sytuacja jest jeszcze bardzo dobra. Mało zachorowań, wszystko jest dostępne. W Niemczech jest ciężko. Ale jeszcze ciężej jest w Hiszpanii. Dziś rozmawiałam ze znajomymi.
Pracują w branży turystycznej....nie zarabiają nic. Planowo być może i do września... Widzicie tą perspektywę? Nie zarabiać do września? Kto pracuje w strefie budżetowej może się póki co cieszyć, bo będzie zabezpieczony. Ale sektor prywatny jest strasznie dotknięty. Hiszpania nie otrząsnęła się jeszcze po ostatnim kryzysie, a przyszedł następny... W Niemczech nie widać apokalipsy, ale niepokój jest duży.
Rozwiązanie
Tak naprawdę nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak długo będziemy jeszcze trwać w tym zawieszeniu. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jakie to skutki będzie miało dla gospodarki. Nikt nie jest w stanie powiedzieć nic konkretnego. A życie toczy i musi toczyć się dalej. Każdy na płaszczyźnie swojego życia musi zadać sobie pytanie, w jakim stopniu mnie to dotyka i czy mogę działać dalej, czy nie. Większość z nas na tym kryzysie straci i to jest oczywiste. Ale najważniejsze jest to, by nie stracić... zdrowia... Każdy musi pójść na kompromis. Zostać w domu. Niektórzy nie mogą pracować. Niektórzy pracują dalej i są mega bohaterami...
Panie/ panowie pracujący przy kasie
Powiem Wam, że ujmuje mnie to, jak ci ludzie każdego dnia obsługują NAS, "tych wystraszonych". Chodzę do sklepu dosyć często, bo niestety nie mam lodówki, która pomieściłaby cokolwiek ponad to, co aktualnie potrzebne. I obserwuję, jak klienci w maseczkach i rękawiczkach ładują towary do wózka, a kasjerka lub kasjer, bez rękawiczek, bez żadnej osłony, przewala towary, przyjmuje pieniądze, wdycha wszystko, co mu do płuc wleci i jeszcze życzy miłego dnia.... Mocny obraz. Chylę czoła przed wszystkimi pracownikami supermarketów w tym czasie. Naprawdę! Przynajmniej w Niemczech jest to naprawdę duże wyzwanie.
Czy ktoś ma gorzej?
W tej całej niekorzystnej i nadzwyczajnej sytuacji pytam się sama siebie, jak mają inni... I to pytanie jest tak bardzo nie na miejscu i tak żałosne i w ogóle bezdennie płytkie...
Bo dotarło do mnie, że jakkolwiek martwię się o rodzinę, o to, czy się utrzymam, czy będę miała szansę się przeprowadzić, czy zachowam pracę... To zapominamy bardzo szybko o tym, że do Europy docierają cały czas fale uchodźców, którzy walczą o życie... Walczą o przetrwanie. Nie mają nic! Kompletnie nic..! Ich problemem jest to, czy będą mieli co zjeść, jak wyżywić dzieci, a tu ludzie walczą o papier toaletowy... jakoś mi się to nie układa w spójny obraz. Europa żyjąca w dostatku dostała cios... ale są tacy, którzy mają dużo gorzej.
To ludzie , którzy nie są objęcie żadnym systemem opieki zdrowotnej. I jeśli któryś z nich zachoruje... to zachoruje... i na tym się temat kończy. Przeżyje lub umrze. Otrzeźwiające dane...
W chwili obecnej tysiące uchodźców koczują na granicach UE, będąc tak samo narażonymi na Coronę. Nie mając nic.
Więc pytam się
.... czy mój problem jest w ogóle problemem?
Od tygodni poluję na rękawiczki jednorazowe, żeby się jakoś ochronić podczas zakupów... Żałosne trochę, prawda? Ale mam to niewyobrażalne szczęście, że mam ludzi, którzy o mnie dbają. Nie jestem sama. U mnie rękawiczki są nie do dostania. Dostanę je... z Polski. Paczką.
I myślę sobie, że moje rozterki co do nowego domu są trochę śmieszne. Czy będę mogła się prowadzić, czy nie... nie zmieni to zasadniczo nic w moim życiu.
Ale ci, co koczują na granicy, mają dużo więcej do stracenia...w zasadzie..życie...
Pomyślcie o tym...
Komentarze
Prześlij komentarz